wtorek, 18 czerwca 2013

Joanna Moro nie jest Anną German

Joanna Moro świetnie odegrała rolę w serialu, ale nie bez powodu podłożono oryginalne nagrania Anny German. Złośliwi mówią, że budżet nie pozwalał na wizytę w studiu nagraniowym. Dopiero na festiwalu w Opolu mogliśmy usłyszeć wykonanie aktorki.

Źródło: delfi.lt

50 lat festiwalu, ważna edycja, wspomnienia, historia polskiej muzyki. Przy okazji sukces serialu, który przypomniał wielką artystkę, i tak oto tłumy pokochały ją na nowo.

W momencie, gdy Edyta Górniak nie zgodziła się zaśpiewać na festiwalu w Opolu piosenki Anny German, ktoś powinien się zastanowić, czy puszczać aktorkę na tak głęboką wodę. By nie musiała przepraszać.

Występ stał się pożywką dla komentatorów: (pisownia oryginalna) "Pani aktorka moze zrobic cos wielkiego dla muzyki ... nie spiewac wiecej ; zazynanie kota Jestem za eutanazja", "Jak można mieć w ogóle tupet wystąpić z czymś takim? Ale oczywiście pani wpisała się w trend: Spieprzyła, przeprosiła i skasowała."

Ciśnienie było duże, za duże. Ktoś chyba pomyślał, że będzie to doskonała promocja płyty, na której znalazły się utwory Anny German w wykonaniu Joanny Moro, Olgi Szomińskiej oraz Agnieszki Babicz. Występ na scenie to nie praca w studio. Trudno też, by barwa głosu pani Moro magicznie zbliżyła się znacząco do tej, którą miała Anna German. Nie jest Anną German, jedynie odtwórczynią roli.

Joanna Moro poległa. Jednak nie winiłabym wyłącznie jej. Wpadła w trybiki służące do wyciskania ostatnich kropli z sukcesu. Wątpię, by teraz ludzie tłumnie ruszyli do sklepów. Zwłaszcza po tej fali krytyki.

piątek, 7 czerwca 2013

Wrażenia po Impact Fest

Niewiarygodne, udało nam się dotrzeć do Warszawy, pomimo ulew, burz i innych dziwnych zjawisk atmosferycznych, które miały miejsce po drodze. Pogoda naprawdę dała nam w kość, zanim przekroczyliśmy pierwszą bramkę na Lotnisku Bemowo.

Źródło: Onet.pl 
Byliśmy zdeterminowani. W końcu oboje z ojcem czekaliśmy na ten koncert odkąd pojawił się news, że Rammstein przyjedzie na Impact Fest. Nawet Mustang aka Zgredzik postanowił, że tym razem nic się w nim nie popsuje. Zuch, po prostu zuch ;)

Przy okazji "zaliczyliśmy" Behemota, Slayera i Korn. Ten ostatni nie zachwycił, głównie przez słabe nagłośnienie i, no cóż, pewną monotonność.

Sama pogoda bardziej nastrajała do zakopania się pod kołdrą, niż szaleństwa pod sceną. Deszcz padał praktycznie co godzinę, powodując, że ludzie odpływali spod sceny pod namioty i inne miejsca, gdzie mogli się chociaż trochę osłonić przed wszechobecną wodą.

Ja sama miałam jeden cel - dotrwać do gwiazdy wieczoru, mimo szczękania zębami. Dotrwałam, deszcz ustał i na scenę wyszedł Rammstein. Nagle zrobiło się cieplej, a mną przestało telepać z zimna. Zaczęłam drżeć z emocji.

W pamięci pozostał mi falstart publiczności przy "Du hast", dziewczyna, która piszczała i skakała z radości, że zagrali "Ich will" oraz "Bück dich", którego ojciec nie chciał, bym obejrzała na DVD "Live aus Berlin" - obejrzałam więc show na żywo ;) No i ukochane "Links 2 3 4".

Wracając do Wrocławia, zamiast S8, wyjechaliśmy S2. Nie wiem, co przeważyło - emocje po koncercie, czy może gorsze, niż we Wrocławiu oznakowanie wyjazdów. Później na gwałt szukaliśmy zjazdu z ekspresówki, by nie jechać do domu przez Poznań.

Po powrocie matka zapytała się mnie, czy warto było. Głupie pytanie. Filmy z koncertu mówią same za siebie.

Aleksandra

sobota, 1 czerwca 2013

Wynurzenia damsko-męskie cz.1

Nie ogarniam. Nigdy nie ogarniałam tematów damsko-męskich. Kilka ostatnich dni zmusiło mnie do zastanowienia się, czego tak naprawdę chcę. Pojawił się w moim życiu ktoś. Ktoś dziwny, nie z mojego świata.


I że Cię nie opuszczę aż do śmierci

Młoda jestem, może głupia. Wydaje mi się, że patrzę na "te sprawy" dość realistycznie. Nie marzyłam nigdy o rycerzu na białym koniu. Ani miłości aż po grób. Gdy kogoś spotykam, nie planuję ślubu, kredytu hipotecznego, dzieci, psa, ani też rybek.

Biorę pod uwagę to, że po trzech tygodniach (sic!) ten ktoś (bądź też ja), może mieć dość, a nasza znajomość będzie ciągnąć za nami, jak smród po gaciach i będziemy modlić się o amnezję.

To, że z każdą wiosną przybywa nam lat, nie oznacza, że mamy rzucać się na związek, jak mój pies na kaczki. Spotkałam na swojej drodze dwóch facetów, którzy zachowują się w ten sposób, argumentując "bo w moim wieku...". Zero nauki na błędach innych.

Wspólne życie można planować, gdy się kogoś pozna. Żeby się później nie okazało, że druga połówka brudne skarpetki upycha po kątach. Nie po pierwszym spotkaniu. I nie, nawet nie po drugim.

Chciałbym poznać Twoich rodziców

To zakrawa o masochizm. Ten ktoś twierdzi, że zna sposób, by przekonać mojego ojca, że jest odpowiednią partią dla mnie. Najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy z powagi tego przedsięwzięcia.
Nie bez powodu mój ojciec jest moim ojcem. Nie bez powodu znajomi, nieważne jakiej płci, wymiękają po spotkaniu z tym osobnikiem.

C.D.N.
Aleksandra

poniedziałek, 27 maja 2013

Londa Color Blend - nigdy więcej

Postanowiłam powrócić do dawno zapomnianych na moich włosach odcieni czerwieni. Na moje nieszczęście, w ręce wpadła mi farba firmy Londa.
Nasłuchałam się nieprzychylnych opinii, ale jedna z pierwszych farb, których używałam do koloryzacji była tej marki. Zdecydowałam, że spróbuję. Przecież zawsze mi wychodziło.

Źródło: WebKupiec.pl
Mam dwie, no może trzy uwagi. Farba nie ma wygodnej buteleczki z aplikatorem, więc musiałam wylać krem koloryzujący i emulsję do miseczki, po czym mieszać, mieszać, mieszać. Kto produkuje jeszcze takie farby? Oprócz tych profesjonalnych.

Gdy zaczęłam nakładać farbę, poczułam zapach. A raczej ostry, chemiczny smród. Aż sprawdziłam po raz kolejny datę ważności.
Odechciało mi się od razu całego farbowania, ale postanowiłam dokończyć i na te 30 minut wyjść na balkon, żeby przypadkiem nie zemdleć. Spaliny przy tym smrodzie to pikuś.

 Kolor nie wyszedł najgorszy, lecz pomimo równomiernie rozprowadzonej farby, są miejsca, gdzie tylko pod światło widać, że włos coś tam złapał. No ale producent obiecywał "wielotonowy kolor idealny dla Ciebie", więc czepiać się nie będę :)

Jutro wypróbujemy z mamą nowość w postaci pianki koloryzującej. Oby poszło lepiej, niż z Londą.

Aleksandra

czwartek, 23 maja 2013

To sobie posłuchałam...

Z muzyką trudno mi się rozstać, zwłaszcza, gdy jestem poza domem. Wyjątkiem są spacery z psem, gdy muszę mieć oczy dookoła głowy (dosłownie). Dzisiaj ktoś pozbawił mnie przyjemności zatopienia się w świecie dźwięków wybranych przeze mnie. Przegryzając słuchawki.

słuchawki

Nie mogę nie docenić precyzji. Kot uczy się, z początku strzępił je w kilku miejscach, a tu jedno proste cięcie. Dobrze, że chociaż ładowarkę do telefonu położyłam na najwyższą półkę.

środa, 22 maja 2013

Karierowo.com - kolejny Pobieraczek?

Kilka dni temu dostałam sms: "Karierowo.com - nie wchodź". Ojciec obejrzał jakiś program w telewizji, gdzie mówili o tej stronie. Na przekór ojcu, postanowiłam sprawdzić, o co chodzi. Szybki research i jesteśmy w domu.
Ktoś postanowił zarobić na rosnącym bezrobociu. W sposób bardzo przypominający Pobieraczka.



Chcesz znaleźć pracę? Płać!

Strona oferuje stworzenie CV w ramach serwisu. Bez tego nie możemy nawet podejrzeć ofert pracy. Które, jak się okazuje, nie są prawdziwe.


Ci, którzy utworzyli konto po dwóch tygodniach dostali maila mówiącego o opłacie (99 zł) i naliczaniu odsetek, jeśli nie uiszczą jej w ciągu pięciu dni. Okres odstąpienia od umowy to 10 dni, więc takie powiadomienie jest trochę spóźnione. Zwłaszcza, że na Karierowo.com (poza jednym punktem regulaminu) nie ma informacji o tym, że usługi świadczone są odpłatnie.

Regulaminy się czyta


Zasada równie znana, co nieprzestrzegana. Szybko udało mi się znaleźć w regulaminie akceptowanym przez użytkowników punkt mówiący o opłacie za usługi. Sam dokument jest krótki (jedna strona), napisany drobnym maczkiem.

Finał


Na Facebooku można znaleźć Grupę Poszkodowanych przez karierowo.com. "Lubi ją" ponad pół tysiąca ludzi. Nie wiem, ile spośród tych osób faktycznie złożyło w serwisie Karierowo.com swoje CV, a ile z nich "wspiera" grupę po reportażu w telewizji.

Piszą m.in. o tym, że firma nie uznaje ich reklamacji i odstąpienia od umowy. Jeśli nie mamy podpisu elektronicznego, pismo należy wysłać pocztą tradycyjną (przesyłka rejestrowana). Nie obędzie się pewnie bez kroków prawnych.

Aleksandra

P.S. "Jakimś programem" okazał się reportaż Interwencji. Administrator używa wirtualnego biura, dane whois domeny również są zastrzeżone. Czyżby uczył się na błędach innych?

poniedziałek, 20 maja 2013

O nowym szablonie, czyli jak Ola chciała zrobić dobrze

Nie wiem, czy zauważyliście, ale wygląd bloga nieznacznie się zmienił. Nie dalej jak przedwczoraj przyznałam się, że grzebanie w wyglądzie bloga pochłania dużo mojej aktywności. Wystarczy, że się nakręcę. Wystarczy, że będę chciała zmienić jedynie nagłówek...

Żródło: un.int

Koniec końców, rozwaliłam wcześniejszy szablon tak, że sama nie wiedziałam, co poszło nie tak i jak to odkręcić. Znalazłam więc inny, na moje nieszczęście przystosowany do WordPressa tak bardzo, że najmniejsze zmiany powodowały niewyobrażalne błędy.

Doprowadziłam kod do jako takiego porządku, ale nie udało mi się pozbyć upierdliwego "read more", zamiast pokazywania całych postów oraz poległam przy przywracaniu funkcjonalności "starsze/nowsze posty" w stopce blogu.
Pozostało mi więc przywrócenie jednego z domyślnych szablonów. A nagłówka jak nie było, tak nie ma...

Powstrzymajcie mnie w przyszłości, jeśli najdzie mnie na wgrywanie pięknych szablonów. U mnie sprawdza się tylko minimalizm ;)

Aleksandra

sobota, 18 maja 2013

Zmiany w Citi Banku, czyli jak dobrze, że w porę odeszłam

Czytuję blog Samcika, bo zawsze warto wiedzieć, co w bankowości piszczy. O zmianach w Citi Banku możecie poczytać tutaj, ja nie będę się nad nimi zbytnio rozwodzić. Napiszę jednak o moich doświadczeniach z tym bankiem.

 Konto było mi potrzebne, bo zamierzałam rozpocząć pracę. Poza tym babcia nalegała, żyjąc w przekonaniu, że jak nie będę miała pieniędzy w ręce, tylko w banku, to nie wydam. Ciągle żyje w erze książeczek oszczędnościowych.
Zaraz po osiągnięciu pełnoletności (dosłownie na drugi dzień) pognałam do oddziału, by założyć konto.

Żródło: TopEmployers.pl
Citi w Polsce, jeśli chodzi o liczbę ROR-ów, jest bankiem raczej niszowym. Pod względem standardów również się takim wydaje, w pozytywnym sensie. Obsługa w oddziałach nie przypomina betonu, opisywanego często na forach tematycznych.

Pani, która zakładała mi konto spędziła ze mną dwie bite godziny, walczyła dzielnie z maszynką do wydawania kart płatniczych, po czym przeprowadziła ze mną pierwsze logowanie do systemu online. Wypuściła mnie z poczuciem, że fajnie jest być ich klientem. Może nie z grupy docelowej, ale jednak klientem, który nie musi użerać się z automatem, bo zawsze może wpaść, nawet podczas spaceru z psem (tak, tak, Viki była częstym gościem) i załatwić sprawę.

Rzeczą, której mi brakuje w moim obecnym banku (i właściwie w każdym innym, który brałam pod uwagę), to funkcja bankomatu i wpłatomatu w jednym. Nie musiałam szukać tych ostatnich na bzdurnych i często nieaktualnych mapkach, wystarczyło wejść do oddziału.
I brak opłat za wpłaty/wypłaty w okienku. I przejrzysta bankowość internetowa (choć minusem jest brak tokenu).

Przyzwyczaiłam się.

Jednak opłaty za konto regularnie wzrastają, podobnie jak warunki, by ich uniknąć. Jak zauważył Samcik, Citi przynajmniej nie owija w bawełnę, tylko mówi, jak jest. To im się chwali, tylko 21 zł miesięcznie za ROR, to zdecydowanie za dużo.

Aleksandra

piątek, 17 maja 2013

Rammstein tuż tuż

Jeśli organizatorzy Impact Fest co roku zamierzają zapraszać moje ulubione zespoły, nie nastarczę na bilety. To już druga edycja tego wydarzenia. Druga, na której muszę - po prostu muszę - być.


Znalezione na: lastfm.pl

Tym razem zdecydowaliśmy z ojcem, że nie popełnimy tego samego błędu i nie będziemy zależni od rozkładu jazdy PKP i tego, czy uda nam się wepchnąć na czas do specjalnie podstawionych autobusów warszawskiej komunikacji miejskiej.
Nocowanie na Centralnym, gdy zamknięty jest jedyny w okolicy sklep nocny, a ojcu skończyły się fajki, nie jest najprzyjemniejsze.

Istnieje za to minimalne ryzyko, że będziemy zależni od pomocy drogowej, bo Rodzinny Mustang aka Zgredzik to prawie mój rówieśnik. W dodatku na gwałt szukamy przednich klamek (dwóch naraz) i zamka, bo "jak jest mróz i ma się krzepę....", to sami się pewnie domyślacie, co może się stać. Przemilczę, że stało się w styczniu...

Wracając jednak do Impact Fest, prawie nie dostałam biletów. Tym razem zamiast zamówić je przez internet, jak każdy normalny człowiek, poszusowałam do najbliższego Empiku.
A tam pani mówi, że się skończyły te jednodniowe na 4 czerwca, za to mogę kupić dwudniowe. Pytanie, po co mi dwudniowe, jak nie zamierzam spędzać w Warszawie więcej czasu, niż to konieczne? Na 30 Seconds To Mars się nie wybieram.

Okazało się jednak, że dwadzieścia minut później, wypełnionych nerwami, telefonami i sprawdzaniem stanu konta bankowego, system się zaktualizował i zdołał wypluć 2 bilety na 4 czerwca. Może przez to, że pani przy kasie się zmieniła i podziałała cuda :)

Cały czas zastanawiam się, czy brać aparat, by w końcu zrobić jakieś zdjęcia. Jednak nie zamierzam cały czas stać i zmieniać ustawienia, by coś z tego wyszło. No i doświadczona zeszłorocznym koncertem, wiem, że nawet telefon i drobne na rozwodnione piwo mogą ciążyć, gdy chcę się wyszaleć ;)

Dylemat mam. A Wy nakaz trzymania kciuków, by wszystko poszło dobrze :)

Aleksandra

P.S. Dodałam właśnie odliczanie do menu :)

wtorek, 14 maja 2013

Powoli wracam do sfery, w której dawno mnie nie było. Blogosfery. Po szumnej (aż dwuzdaniowej!) zapowiedzi na Facebooku aż głupio mi znów zawalić. Mam świadomość, że są osoby, które czekają na nowe wieści ode mnie.

Koperkowo jest dla mnie skończone, hosting niedługo wygaśnie i nie mam najmniejszej ochoty go przedłużać. Zmęczył mnie również WordPress, może i najlepszy z platform blogowych, ale każdy potrzebuje kiedyś odetchnąć.

Znam doskonale kilka ograniczeń Bloggera, ale jeszcze nie doprowadzają mnie do furii.

Będzie dobrze :)

Aleksandra